dzisiejszy deszcz. Poczułam przypływ energii. Wyposażeni w kurtki wybraliśmy się na małą wycieczkę. Najpierw tama, a tam nad Wisłą, poza chmarą mew, czapla, która przykuła wzrok nielicznych spacerowiczów. Potem okolice rzeki i park, w którym poza nami nikt nie przebywał. Trudno się dziwić – deszcz lał strumieniami i na nic zdały się próby przetrwania go pod rozłożystym drzewem. Powietrze znowu pachniało życiem. Po wielodniowym, męczącym słońcu, te mokre godziny przyniosły ulgę.
Od rana aktywnie, ale za to popołudnie…szkoda gadać. Ja kontemplowałam nudę na balkonowej ławeczce, a Maciek zbijając bąki, ćwiczył palce na pilocie od telewizora. Honor rodziny ratował Adaś, tracąc dech na boisku.
Ewa
a ja dzis w strugach deszczu podrozowalam
dobrze, że chociaż syn cos robił porzytecznego hihi
A w Krakowie dzis słonecznie:)
Twoje zdjęcia to nie tylko fotki, one mają „coś” w sobie, jakby odbicie wewnętrznego nastroju… już dawno to zauważyłem 🙂
I takie dni potrzebne, Ewa.
tak naprawdę liczy się, że był DZIEŃ
kolejny
ja cala deszczowa sobote „działkowałam” sie w strugach deszczu , w butach chlupalo, spodnie miałam mokre po sam tyłek ale warto było:) piies wybiegany, w domu mam ze sto kilo jablek na szarlotkę, sliwek na dzem, mięty na suszenie itp itd:)
Chyba bym się nieco zdziwiła, gdyby Adaś nie szalał na boisku 😉 i nawet deszczowy dzień mu niestraszny 🙂