dziwnie podciągał się przy rurce autobusowej, w końcu usiadł i uśmiechnął się do matki. To musiała być matka, bo mimo jego charakterystycznego szczerego, naiwnego wyrazu twarzy, można było dostrzec między nimi podobieństwo. Miał granatową czapkę naciągniętą na uszy, pryszcze – jak to nastolatek, i rozglądał się ciekawie wokół. Pokazywał jej coś, a potem mówił patrząc prosto w oczy. Ona cały czas tłumaczyła, uśmiechała się, nachylała nad nim, słuchała. Śmiał się. I ona się śmiała. Całą drogę mieli sobie coś do przekazania. Nie dostrzegłam w tej matce złości, zniecierpliwienia, żalu, tylko jakiś spokój, czułość, oddanie. Nie potrzebowała współczucia. Jednak ja chłonęłam ich relacje z końca autobusu i tak mnie ściskało od środka. Tak mi się ryczeć chciało, ze aż przełykałam ślinę. A potem wysiedli pomału, i ona pomagała mu iść. Kuśtykał zaciągając prawą nogą wsparty na jej ramieniu.
Jakie ja mam niesamowite szczęście. Mam zdrowe dzieci. Wiem o tym, ale dopiero w takich sytuacjach dociera to do mnie w dwójnasób. Wracam do domu, rzucam torbę, targam na powitanie czuprynę Adasia, dajemy sobie buziaka, biorę Kasię na ręce, ona ogląda moje kolczyki. Zwyczajnie, a jednak wcale nie.
Najważniejsze, że był zdrowy umysłowo, co tam kuśtykanie, kochana moja:)Ciało nie liczy się aż tak bardzo, wiem coś o tym.
chyba nie wyraziłam się precyzjnie
samo kustykanie nie poraziłoby mnie tak mocno
A ja zrozumiałam Cię doskonale.
Znam taką parę od dzieciństwa. Widywałam ich nieraz w drodze do szkoły. Ten jego ufny, głupkowaty uśmiech (sorry, ale taki własnie jest, nie chcę nikogo urazić), mnóstwo pytań i jej spokój, cierpliwość… Teraz syn ma jakieś 40 lat, matka koło 70-tki. Coraz ciężej znosi opiekę nad tym wiecznym dzieckiem, widać zmęczenie na jej twarzy… Wciąż prowadzi go za rękę…
A ja nieraz myślę – co się stanie z takimi ludźmi, gdy umrze najbliższ osoba, jakie piekło ich spotka… Jaki musi być ból w sercu tej matki – wie, że odejdzie zostawiając swoje dziecko, tak jakby zostawiała małe, bezbronne…
Jakie to szczęście dla człowieka mieć zdrowe dziecko – dziecko, które się usamodzielni, da sobie radę w życiu!
Podziwiam wszystkie Matki, i tych zdrowych i chorych dzieci!
Ahaaaaa:)
Milo oddała wszystko to co mogłabym napisać ja.
mialam mloda w szpitalu -naogladalam sie dosc i DOCENIAM to ze mam ich obydwoje zdrowych .
Mnie to uderzyło, jak córka była w szpitalu.
Że jej wadę medycyna nauczyła się naprawiać. Jedna operacja i druga, pozostały blizny, na szczęście tylko te na ciele, ślady maestrii lekarzy.
Największe szczęście to zdrowie dzieci!
los obdziela nierówno…. jednym daje zdrowie a innym nie…
Ewo
Ty potrafisz docenić swoje szczęście, to bardzo wiele. Przewaznie ludzie marudzą, narzekają, nie zdając sobie sprawy z tego co „posiadają”.
Umiejętność cieszenia się i doceniania to wielka sztuka. Pozdrawiam serdecznie :-)**
Też często o tym myslę, a jednak nie mogę znaleźć wspólnego języka z najstarszą córką i tak często ranimy siebie na wzajem
masz racje.
nie do konca doceniamy to co mamy, bo wydaje sie nam to zupelnie normalne i naturalne.
dopiero takie sytuacje uswiadamiaja nam, jakie mamy szczescie.
Jestem mamą Kuby o „głupkowatym uśmiechu”…(Milo, przepraszam, ale naprawdę, uwierz mi, przykro się to czyta)i wiecie co, ani ja, ani moje dziecko nie czujemy się przez to mniej szczęśliwi, a zwłaszcza gorsi (niestety, niektóre osoby patrzą na nas „z góry” i tak jak byśmy byli z jakiegoś innego świata, a wcale tak nie jest). Mam drugie,jeszcze małe, zdrowe dziecko i to, że urodziło się zdrowe, nie uspokaja mnie całkiem, bo mam świadomość, że zdrowie nie jest nam dane raz na całe życie, z chwilą narodzenia…W życiu tak wiele rzeczy się zdarza i dziwię się, że niewiele osób ma tego świadomość… Życzę zdrowia wszystkim naszym dzieciom, oby nigdy ich nieopuszczało. Pozdrawiam serdecznie Aga