i od piątku do niedzieli leżał, stękał, marudził. Lekki stan podgorączkowy i ogólna obolałość. W niedzielę Maciek pojechał z nim do lekarza, aby w zasadzie upewnić się, że nic mu nie jest. Ot, wirus jakiś złośliwy. Pani doktor oceniła sytuację podobnie do mnie – to mały facet po prostu, będzie stękał. ;)) I powiedziała, że może iść do szkoły.
Oczywiście Adam miał mnóstwo argumentów na nie (wśród nich trzy krostki na brzuchu – zapewne objaw jakiegoś strasznego uczulenia). Byłam nieugięta. Zdecydowałam, że napiszę mu jedynie zwolnienie z poniedziałkowego wuefu. Tym tylko dolałam oliwy do ognia.
– To po co ja mam teraz iść do szkoły!!! – zareagował oburzony
Popołudniu, do późna grał w piłkę na boisku.
No przecież jeszcze niedawno nie mógł ruszyć ani ręką ani nogą!