Adam wraca z dworu wyczerpany, spocony. Najpierw rzuca się na coś do picia a potem odpoczywa i stęka (oczywiście staram się zagnać go również do łazienki, bo śmierdzi jak zziajany pies).
Akurat dziś narzekał na pięty.
– Oj, ale mnie bolą pięty
– Przejdzie ci
– Jak mam czekać jeszcze rok aż mi przejdzie to się wykończę
– Ale przecież sprawdziliśmy to, będzie dobrze (ortopeda, prześwietlenie, diagnoza – jakaś przypadłość związana z naciąganiem ścięgien, minie samo)
– Ale boli!
– Adam!
– Oj, po prostu lubię sobie czasem ponarzekać
Fakt, lubi.
Ewa