To, jak wyglądam w domu, na spacerze rodzinnym szalenie różni się od mojego wizerunku pracowego. W pracy zawsze makijaż, rozpuszczone włosy, coś bliżej ciała, często obcas. W domu byle jakie spodnie, t-shirt, włosy w kitkę. Na spacer wyłącznie wygodnie – tak żebym mogła usiąść na trawie, wykopać butem dołek, wskoczyć Maćkowi na plecy i wziąć Kasię na ręce nie zwracając uwagi na to, że brudzi mi spodnie i wyciera mokry nos w moją bluzę. Na rodzinne spędy – niekoniecznie elegancko.
Różnica musi być porażająca.
- Moją pracową prezencją był chyba bardzo zaskoczony tata. Przyjechał kiedyś do mnie w godzinach pracy załatwić pewną sprawę, a potem komentował mój wygląd mamie. Że tak ładnie wyglądałam 😉
- Mama widząc mnie tuż po pracy zarzuciła, że na jej imieniny tez mogłabym się kiedyś tak ładnie ubrać 😉
- Kolega z bloku nie poznał mnie co najmniej dwukrotnie. Z tych momentów, które zauważyłam o poranku (gdy świeżo umalowana, pachnąca, wyprasowana dreptałam do samochodu):
– stał przy kiosku, patrzył na mnie i dopiero na moje „cześć” otrząsnął się i odpowiedział,
– mijał mnie przy klatce i jak wyżej
Hehe
To nawet fajne jest.
Tyle, że gdyby koledzy z pracy, znający mnie wyłącznie z tej lepszej strony, mieli sposobność zobaczyć Ewę w stroju domowym, to skończyłyby się ciuciuruciu, miłe słówka, tirlitirli i babci sranie. Ten widok może znieść (bez uszczerbku na uczuciach?) wyłącznie super hiper odporny, mega wytrwały, nieulękły – Maciek!!! ;)))
Przypomina mi się odcinek Kaczora Donalda, w którym to budzi się on pierwszego poranka po nocy poślubnej i widzi swoją wybrankę w papilotach z papierosem w ustach ;))
poza papierosem wszystko się zgadza