Zajrzałam tam kolejny raz. Poduszki równiutko, rolety zasunięte, firanki bez załamania i świeża pościel na kupce. Kiedy przyjechał w piątek, przytuliłam i poczułam się tak, jakby z domu wcale nie wyjeżdżał. Weekend minął szybko jak zwykle. A może jeszcze szybciej. W niedzielę odwieźliśmy go na dworzec w komplecie. Na peronie było dużo młodzieży, sporo rodziców, nie wypadało robić obciachu zbytnią wylewnością. Nadrabiałam wygłupami z Kasią. Po odjeździe pociągu wycofaliśmy się wraz z milczącą grupą zamyślonych rodziców. Po powrocie do domu uporządkowałam jego pokój, wyrównałam książki, strzepnęłam paproszki z kanapy. Ze ściśniętym gardłem zajęłam się czymś. Maciek niewiele mówił. Kasia musiała odrobić lekcje. Byle do piątku.