Na smutki najlepsze są albumy. Z malarstwem. Na bylejakość, która dopada wbrew wszystkiemu. Oczywiście kolorowe. Na zwątpienie w wartość, istotę, ideę. Najlepiej z jakimś zarysem biograficznym. Na cichość. Krzyczące kolorami, zdumiewające ekstrawagancją. Na jazgot. Kojące ulotnością chwili, aksamitem dłoni, bezbłędnością spojrzenia.
Kupuję używane. Bo coraz częściej.